czwartek, 10 kwietnia 2014

Paris



W marcu udał mi się uciec na tydzień do Paryża. Zakochałam się w tym mieście, a jeszcze bardziej w tych cudnych ciasteczkach, makaronikach, pachnących, świeżych bagietkach, cuchnących serach i cierpkich winach. Na każdym rogu można znaleźć piekarnie i cukiernie kuszące malowniczymi wystawami, eksponując swoje smakowite dzieła sztuki. Dlaczego tak jest, ze we Francji (z tego co pamiętam z innych podróży w krajach południowych również) nadal funkcjonują małe piekarnie. Wypiekają w nich rano świeże bagietki, croissanty, bułeczki i ciastka, a tutaj (w Irlandii czy Polsce) chleb trzeba kupować w supermarkecie. Pamiętam jeszcze z dzieciństwa jak w Polsce była cała masa takich 'wypiekających', małych przedsiębiorstw. Każdy piekł chleb żytni, bułki pszenne, grahamki i czasem udało się kupić chlebek 'francuski' z pszennej mąki. Drożdżówki czy pączki to również był stały asortyment tychże sklepików. Szkoda mi, że teraz dążymy w konsumpcjonizm zapominając o lokalnych dobrach. Podobnie jak Francuzi moglibyśmy zrobić z chleba żytniego nasz symbol narodowy i sprzedawać mini bochenki-magnasy pod zamkiem w Krakowie, tak  jak oni używają bagietki jako symbolu Francji. No cóż pozostało nam piec chleb w domu i cieszyć się tym co uda nam się uskubnąć na wakacjach.



Mogę śmiało powiedzieć, ze w Paryżu zjadłam najlepsze ciastko, jaki kiedykolwiek udało mi się skosztować. Jest to jedno z tych na powyższym zdjęciu. Makaronik pistacjowy przełożony kremem waniliowo-budyniowym i świeżymi malinami. Niebo w gębie :)



 Zachwyciłam się także tamtejszymi naleśnikami. Crepes wyrabiane z maki pszennej podawane są na słodko, ulubioną wersją Francuzów jest nutella z bananem. Galatte naleśniki z mąki gryczanej, serwowane w wersji wytrawnej w wielu odsłonach, np. z grzybami, ziemniakami, warzywami, mięsem. Wszystkie z dodatkiem przeróżnych francuskich serów hmmm...


Brak komentarzy: